Piątek, 6 marca 2009 roku (e-mail od Pawła)

W czwartek 19 lutego około 16 nastąpił start na ocean, niestety zmuszony byłem zawrócić.

Choć przygotowania się przeciągały, wszystko, choć powoli postępowało do
przodu. Wreszcie udało się wszystko zgrać, spakować, uruchomić aparaturę
monitorująca, i pomimo nienajlepszego samopoczucia (fizycznego, bo psychicznie było ok) postanowiłem wystartowac. Start był z rzeki uchodzącej w Grand Bereby do oceanu. Sprawnie pokonałem nie mały przybój i kierując dziob kajaka na południe rozpocząłem moje mozolne zmagania. Niestety dość szybko się okazało, że z moim zdrowiem jest cos nie tak. Siły zaczęły ze mnie uchodzić w niespotykanym dotąd tempie. Nieraz pływałem w stresie, przy trudnej pogodzie i umiem sobie z tym radzić. Tym razem jednak, choć warunki nie były bardzo niesprzyjające (wiał wiatr z południa 2-3B typowe tutaj popludniu, niebo prawie zupełne zachmurzone ale bez wskazań na burze, stan morza 1-2). Starałem się utrzymywać stałą prędkość 3,5 km/h , lecz miąłem z tym wyraźny problem. Nieraz pływałem tym kajakiem podobnie obciążonym i osiąganie prędkości znacznie większych (5-5,5km/h) w porównywalnych warunkach nie sprawiało mi większych trudności przez wiele godzin, a
tu pól godziny po starcie ja nie daję rady. Zaczęły też się pojawiać zawroty głowy, kłopot z koncentracja wzorku na kompasie i horyzoncie. Po 2,5 godzinach, gdy zaczęły mnie łapać kurcze mięsni (nieraz wiosłowałem kilkanaście godzin bez przerwy, a tu coś takiego) postanowiłem zawrócić. Powrót zajął mi tyle samo czasu. W sumie przepłynąłem niespełna 13 km (droga w tą i z powrotem), gdy wysiadłem z kajaka, czułem się tak osłabiony jak bym tego dnia przewiosłował dobre kilkadziesiąt kilometrów w trudnych warunkach. Zrozumiałem, że jestem chory. Następnego dnia czułem się fatalnie: bolały mnie mięsnie, miałem zawroty głowy i czułem się bardzo osłabiony. Zrobiłem test na malarie. Pojechałem w tym celu do takiego specjalnego osrodka 40 km od Grand Bereby (na szczęście wtedy nic nie wykazał, choć trzeba mieć świadomość, że tutaj wiarygodność badań krwi jest bardzo ograniczona, to zupełnie inny standard higieniczny i merytoryczny niż w Europie, zwykle tutaj na objawy wskazane przeze mnie podaje się kroplówkę z lekiem na malarie i rozpoczyna się proces leczenia), jednak na moje specjalne życzenie pojechałem na badania, skontaktowałem się także z moim dyżurnym lekarzem w Polsce (człowiekiem ze wszech miar kompetentnym i zaufanym).Z diagnozy jaka mi postawiliśmy wynikają następujące możliwości:

- infekcja wirusowa lub pasożytowa - jestem już tu wiele dni ponad 5 tygodni, choć staram się prowadzić higieniczny tryb życia oraz nie spożywać posiłków przygotowywanych na ulicy, to jednak mogłem cos "załapać". Można to zbadać przez kompleksowe badanie krwi oraz trzeba się odrobaczyć.

- reakcja organizmu na długie zażywanie lęków antymalarycznych - wątroba
odmawia posłuszeństwa; można to zbadać przez badanie tzw. enzymu wątrobowego (badanie krwi). Postanowiłem na jakiś czas odstawić te leki.

- malaria - badanie tutejsze nie musi jej wykazać, zwłaszcza, że brałem
leki antymalaryczne i jej przebieg jak i objawy mogą być zaburzone-lekko
utajone. Badanie należy powtórzyć za tydzień od pierwszego badania.

- reakcja psychosomatyczna organizmu, ta możliwość uznaliśmy wspólnie za
najmniej prawdopodobna, gdyż nie odczuwałem jakiegoś nadmiernego stresu, a co więcej była we mnie radość ze wreszcie po tylu latach przygotowań wyruszam.

Wnioski, jakie się nasuwają z tego faktu nie są pocieszające.

Jeśli to jest pierwsza ewentualność wyleczenie potrwa do tygodnia, dojście
do sprawności (przede mną Atlantyk do przewiosłowania) przy sprzyjających
okolicznościach miesiąc.

Jeśli to druga ewentualność powinno się zacząć poprawiać po tygodniu od
odstawienia leku, dojście do formy minimum miesiąc, pozostaje jednak coraz większe ryzyko zapadnięcia na malarie. Misjonarze tutaj chorują czasem nawet 3-4 razy w roku, jest to obszar (ten rejon Afryki) o wzmożonym występowaniu tej choroby, a wiec i ryzyko zarażenia przez ukąszenie komara jest stosunkowo duże.

Jeśli trzecia ewentualność wyleczenie może być w ciągu 2-3 dni (teraz już są tak dobre leki) dojście jednak do oczekiwanej kondycji fizycznej 2-3
miesiące.

Jeśli jest czwarta ewentualność musze przerwać wszystko, gdyż psychicznie,
na ten czas, nie jestem w stanie tego zrobić (przepłynąć Atlantyk).

To są wnioski lekarskie, a teraz moje, co w związku z tym.

Nie jestem w stanie, biorąc pod uwagę co wyżej, wyruszyć wcześniej niż za
miesiąc. Znaczy to, że przy najbardziej sprzyjających warunkach, start może nastąpić w drugiej połowie marca. To oznacza ze przewidywany czas dopłynięcia to czerwiec. Choć warunki w tej strefie oceanu są znośne przez cały rok do tego aby płynąc przezeń kajakiem, to jednak czerwiec/lipiec u wybrzeży Ameryki, w związku z kończąca się pora deszczowa, charakteryzuje się stosunkowo większą ilością silnych wiatrów (6-7B) zorientowanych biegunowo, czyli prostopadle do kierunku płynięcia. Wiatry, z którymi dawałem już sobie radę, ale które dla kajaka uznawane są na dłuższą metę za niebezpieczne - wymagają maksymalnego wysiłku aby się im nie dąć.

Inna kwestia pozostaje organizacja tutaj na miejscu pobytu, życzliwość
misjonarzy i ich gościnność też kiedyś może się wyczerpać.

W związku z powyższym zmuszony jestem przerwać (zawiesić) realizacje mojego projektu. Jest to dla mnie bardzo trudne (7lat przygotowań, wyrzeczeń zmagań i planów). Jednak uważałbym za nierozsądne brniecie w to dalej w tym momencie, na ten moment widzę zbyt małe szanse powodzenia i zbyt duże ryzyko związane z dalsza realizacja projektu w tym momencie.

Zdaję sobie sprawę, że wiele osób może czuć się jakoś zawiedzionych (ja
jestem wśród nich) uważam jednak, że w całym moim postępowaniu jestem uczciwy. Decydujac się na realizacje tego typu projektu trzeba sobie na samym początku postawić warunki brzegowe-graniczne, wystąpienie których dyskwalifikuje start lub zmusza do przerwania realizacji projektu. Ja sobie takie warunki postawiłem już dawno, informując o nich moich sponsorów w trakcie zabiegania o nich. Takimi warunkami dla mnie miedzy innymi jest wystąpienie silnej choroby zaraz przed startem, jest także ryzyko zakończenia realizacji projektu(lądowanie w Brazylii) czerwiec/lipiec.
Zwykle tego typu przedsięwzięcia maja szanse powodzenia w 1 próbie na 3 lub
4. To jest moja druga próba Atlantycka wiec można powiedzieć, że szanse moje rosną w następnej :), gdyż ja nie wycofuje się z projektu- przerywam tylko na tę chwilę jego realizacje.

Z decyzja tą zwlekałem prze kilka dni licząc na to, że może diagnozy nasze okażą się błędne (jeden z powodów dla których nie informowałem o niczym, gdyż nie chciałem zwodzić). Dziś dwa tygodnie od nieudanego startu z dużym prawdopodobieństwem skłaniam się ku opcji przedawkowania leków antymalarycznych. Od dwóch tygodni ich nie biorę i czuje się nieci lepiej jednak do formy z przed wyjazdu jest mi bardzo daleko.

Paweł

 

Czwartek, 19 lutego 2009 roku (SMS od Pawła)

Pierwsza próba nieudana 0:1 dla Oceanu, jest ok jutro przedzwonię. Pozdrawiam

 

Wtorek, 10 lutego 2009 roku (notka od redakcji)

Wczoraj udało się Pawłowi przesłac do nas trochę fotografii z Afryki, publikujemy je w galerii w albumie "Afryka - Przed Startem" ! :-)

 

Poniedziałek, 9 lutego 2009 roku (e-mail od Pawła)

Relacja


Testy zakończone, kajak rokuje pomyślnie, start znów delikatnie się przesuwa - środa / czwartek.


Jutro cały dzień poświęcę na spakowanie kajaka na sucho. To jest Afryka i dość prawdopodobne jest, że w momencie startu zgromadzi się wielu ciekawskich i dlatego musze z góry wiedzieć gdzie co ma iść, gdyż i tak z upilnowaniem poszczególnych rzeczy będzie kłopot.


Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i zapraszam do śledzenia na bieżąco moich zmagań, z sobą, morzem i kajakiem.


Paweł N

 

Sobota, 7 lutego 2009 roku (notka od redakcji)

Wygląda na to, że ARGOS działa! Dziś rano dostaliśmy od systemu potwierdzenie i znamy pozycję Pawła. W zakładce "Tu Jestem" mapa z systemu ARGOS'a ( trochę "pokombinowana" ;-) ).

 

Czwartek, 5 lutego 2009 roku (e-mail od Pawła)

......a teraz trochę relacji


Grand Berebi to takie miejsce z bajki gdzieś na końcu świata (zdjęcia niestety najprawdopodobniej będę mógł pokazać dopiero po powrocie, mam kłopot z przesłaniem ich netem).


Testy, choć idą powolutku, to do przodu. Odsolarka działa !!!!!!!!!! :), nie wszystko jest jednak różowe, w transporcie zostały uszkodzone zbiorniki na słodką wodę, teraz muszę coś zorganizować w ich zastępstwie. Ciągle też jest coś do zrobienia przy kajaku, ale cóż takie życie. Przede mną jeszcze jeden test, potrzebuję na niego kilku godzin na oceanie- przetestowanie specjalnego mocowania dryfkotwy (mój własny pomysł) a przy okazji pracy odsolarki w pełnym wymiarze oraz co za tym idzie zdolności systemu energetycznego do regeneracji. To zaplanowałem na jutro.


Dziś odpalam Argosa i czekam na potwierdzenie przez centralę sprawności systemu, jeśli będzie ok (a czemu ma nie być?), wystartuję.... No właśnie nie wiem, bo to nie zależy tylko ode mnie, pewnie między sobotą a wtorkiem.


Może się zdarzyć że następna moja relacja mailowa będzie z Brazylii :), w tzw. między czasie oczywiście będą publikowane sms-y z satelity.


Psychicznie czuję się coraz lepiej, duża w tym zasługa ojców pallotynów - otoczyli mnie wsparciem i pomocą, za co dziękuję. Myślę, że co mogłem to przygotowałem, co miałem przemyśleć przemyślałem, a teraz ...... " W imię Boże ...."


Paweł

 

Poniedziałek, 2 lutego 2009 roku (e-mail od Pawła)

Jestem ze sprzętem w Grand Berebi, 50 km na zachód od San Pedro w misji prowadzonej przez Ojców Pallotynow z prowincji warszawskiej. Jest tu dwóch Polaków, ojciec Zenon oraz brat Zbyszek. Teraz oni wzięli na siebie trud pomocy i opieki nad moją ekspedycją :). Mam nowego sponsora Pepsi Cote D'ivoire :) - przewieźli mi kajak i zaopatrzyli w napoje na drogę :) a wszystko dzięki wspaniałomyślności Szanownego Pana Konsula, który jak sam zapewnia, choć nie jest moim fanem ( póki co:) ) życzy mi jak najlepiej. Jutro wstępne pływanie i testy na oceanie (sprawdzanie argosa, odsolarki, ładowania akumulatora, żagla, dryfkotwy). Planowany start - piątek rano. Piszę z San Pedro gdzie jest bardzo kiepskie łącze, ale i tak się cieszę, bo w Grand Berebi nie ma internetu wcale!

Pozdrawiam: Paweł

 

Środa, 28 stycznia 2009 roku (e-mail od Pawła)

Relacji ciąg dalszy.


W poniedziałek robiłem zakupy. Udało mi się kupić gaz w kartuszach, ale niestety kuchenka, którą mam jest w innym systemie, wiec trzeba było kupić nową :( . Dokupiłem też trochę spożywki, tej, której transport był nieopłacalny - cukier, olej, herbatę. Cały dzień jeździłem za akumulatorem. Teoretycznie można je kupić prawie na każdej ulicy, ale mnóstwo tu podróbek, trochę tak jak u nas kiedyś z markowymi ciuchami, wystarczy nazwa i już wszyscy myślą że to oryginał. Ostrzeżono mnie życzliwie, że tutaj podrobione akumulatory co moment to albo wybuchają, albo bardzo szybko padają. Mam więc nadzieję że udało mi się kupić oryginalnego boscha, bo kupowałem w serwisie tej firmy. Cena jednak to 150 euro- chyba drożej niż u nas za akumulator 45Ah. Wyczynem okazał się zakup petard hukowych (do odstraszania rekinów). Na Wybrzeżu Kości Słoniowej sprzedaż fejerwerków jest bardzo sezonowa, poza sezonem chyba nawet nielegalna. Przewodnik Michael, którego mi polecił Darek (w tym tygodniu jest dość zajęty) prowadził mnie wszędzie, ale nigdzie nie można było ich znaleźć. Wreszcie po jakimś czasie podchodzimy do kobiety z dzieckiem na ręku, Michael coś do niej zagaduje, ona odchodzi i idzie na jakiś stragan a tam z kimś rozmawia. Po chwili przychodzi, z drugą kobietą i pokazuje że mamy iść za nimi. Idziemy, skręcamy w uliczkę, potem w następną i następną, uliczki są coraz węższe. Wreszcie zaułek i podwórko domu. Jakaś kobieta śpi z dzieckiem na ziemi, ktoś na balkonie (zewnętrzna klatka schodowa) wiesza pranie. Każą poczekać, po chwili wychodzą z czarnym workiem foliowym i wyciągają dokładnie to, czego szukam. Ucieszyłem się, pytam ile za to, będąc przekonanym że zaraz kupię dużą część tego worka, a ona na to 10000 cfs (70 zł) za paczkę (4 petardy nie za duże) - upsssssss. Targowaliśmy się długo. Stanęło na tym że za 2 takie paczki i 2 mniejsze ( w sumie 20 sztuk) zapłaciłem 10000 cfs. Niestety póki co nie mam rakiet ostrzegawczych, ale jeszcze podejmuję starania.


We wtorek i środę cały dzień spędziłem przy kajaku, na tereni firmy zarządzanej przez Szanownego Pana Konsula (WIELKIE podziękowania).

............ .......

Najpierw umyłem kajak po podroży i zabrałem się za montowanie elektryki. Cały system został przygotowany przez fachowców z Eljachtu ( tu także należą się podziękowania). Nie mogłem tego jednak w zmontowanym stanie przewozić. Wiec cały system (baterie, oświetlenie, reflektor radarowy) leciał w przygotowanych do montażu komponentach, w kajaku połączone i zmontowane zostały: GPS, regulator napięcia i skrzynka rozdzielcza z zestawem włączników. Zmontowanie tego wszystkiego dla mnie było wyzwaniem, ale pod wieczór wszystko zaczęło pikać i świecić - zadziałało :). W tzw. miedzy czasie montowałem wynalazki wymyślone przeze mnie (nowe uchwyty steru, specjalne ucho na rufie do dryfkotwy, oraz system kładzenia masztu). Wszystko to zrobił dla mnie z kwasówki tata Marylki ( za co również DUŻE podziękowanie). Dziś tj., w środę zmierzyłem się z odsolarką. Pieniądze na odsolarkę otrzymałem w ostatniej chwili, 8 dni przed wylotem z Polski. Dodatkowy super gest mojego sponsora głównego, czyli Mondial-Assistance. Tu kilka zdań wyjaśnienia. Przygotowując wyprawę zakładałem że chcę mieć to urządzenie. Budżet jednak, który udało mi się zgromadzić, w żaden sposób nie pozwalał na zakup elektrycznej odsolarki. Cena jej w detalu przekracza grubo 3000 euro. Udało mi się wynegocjować naprawdę dobrą cenę u producenta, ale to nadal było poza moim zasięgiem. Mam co prawda odsolarki ręczne, ale ... godzina pompowania (wysiłek porównywalny z wiosłowaniem) to 4,5 litra słodkiej wody. Dziennie potrzebuję około 10 litrów (7 do spożycia, 2-3 do higieny). Znaczy to, że każdego dnia musiałbym pompować przez dwie godziny. Średnio kajakiem w ciągu godziny przepływam 5 km, wiec zakładając że podroż będzie trwała 80 - 90 dni, a przynajmniej część czasu przeznaczonego na pompowanie przeznaczę na wiosłowanie, droga przy tym samym wysiłku dziennym skraca mi się o jakieś 700 km !!! Oczywiście dalej do przewiosłowania jest tyle ile było, lecz wysiłków dodatkowych ubywa znacznie :). Teraz pewnie łatwiej zrozumieć moją radość, że wspaniałomyślnie mogę mięć takie urządzenie. DZIEKUJĘ :).
Co prawda zorganizowanie w 8 dni dostarczenia odsolarki, to też było duże zamieszanie, którego końcowym efektem był nocleg we Frankfurcie na lotnisku, ale to najmniejszy problem.
Odsolarkę otrzymałem w wielkim pudle (0,7m x 0,9m) na lotnisku, ogarnęło mnie przerażenie, z tego co wyczytałem to po prostu to samo urządzenie które mam, tylko zaopatrzone w silnik. Pudlo faktycznie było wielkie, ale w środku kilka następnych wśród mnóstwa papierów. A po rozpakowaniu i po poczytaniu instrukcji okazało się, że to nie będzie takie proste. Urządzenie o ile pracuje na silniku wymaga filtra wstępnego ze zbiornikiem na wodę w zestawie, praktycznie stałego połączenia z wodą, całego systemu rurek, kraników itp. a jeszcze na dodatek nie jest waterproof (chodzi o silnik). Ale cóż, nie po to te wszystkie starania, aby się z tym nie zmierzyć. Najpierw 3 noce studiowania instrukcji. Dziś ze 2 godziny przymierzałem gdzie ją najlepiej umieścić, tak by nie schrzanić. Zdecydowałem, że umieszczę ją w luku z akumulatorem (pierwszy za kokpitem), ale że ona najlepiej pasuje i pracuje w poziomie, a do dna kajaka jej nie przykręcę, najpierw musiałem zrobić platformę, na której będzie mogła odsolarka być zamocowana. Gdy już przystępowałem do montażu właściwego przyszedł kleryk Paweł (ojcowie biali, wspominałem już o nim) i całe szczęście, bo bardzo mi pomógł. Najpierw poprosiłem by przejrzał instrukcje, czy wszystko dobrze rozumiem. Ja w tzw. między czasie przygotowałem obiad z moich zapasów i ugościłem Pawła. Razem zmontowaliśmy wszystko. Teraz czekam na test, a Szanownych czytających proszę o dobre myślenie by się powiódł. Test będę mógł zrobić dopiero w San Pedro (urządzenie wymaga słonej wody), myślę jednak ze jest Ok i że zadziała i działać będzie długo :).
Oczywiście przypominam wszystkim że rzecz się dzieje w Afryce, właśnie kończy się harmatan (szkoda, ale cóż) wilgotność jest coraz większa, przekracza już 70%. Temperatura w okolicach 40°. A montaż odbywa się na terenie fabryki, w której pracują miejscowi, więc przez cały czas jest wiele osób, które stają choć na chwile przy kajaku i się przyglądają. W tej konkretnej sytuacji na dobre wychodzi brak znajomości francuskiego. Po pierwszych próbach zagadywania i pytania o sprawy związane z tym, co ja właściwie tutaj robię i po moich że ...ne kon prom pa, do you speak english?... już mnie nie zagadują i mogę (choć to trudne) życzliwie nie zwracając uwagi na przyglądających się robić swoje. Musze jednak przyznać ze większość osób, które tu spotykam jest mi bardzo życzliwa.


Wczoraj udzieliłem wywiadu do miejscowej prasy. Można powiedzieć ze miąłem konferencję prasową ( i znów zasługa Jego Ekscelencji :), byli dziennikarze z dwóch tutejszych gazet wielkonakładowych. Artykuły ukażą się we czwartek i piątek. Dziennikarze zapowiedzieli się też, by powiadomić ich o starcie to przyjadą i zrobią relację.


Dziś skończył mi się Malaron (lek profilaktyczny na malarię) musiałem więc kupić. Nie było to proste, ale udało się. Zapłaciłem za opakowanie cenę jak w kraju! W sobotę kończy mi się wiza, nie przewidywałem tak długiego tu pobytu, jednak okoliczności sprawiają że muszę ją przedłużyć o kilka dni, a to kolejny spory wydatek :(.


Plany są takie (oczywiście jest to Afryka, więc może to ulec i tak przetasowaniu):
Do piątku kończę prace przy kajaku, wieczorem jest on ładowany na ciężarówkę i razem z transportem Pepsi w sobotę z samego rana jedzie do San Pedro. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej nie ma ruchu nocnego, np. na rogatkach Abidjanu stoi policja i od 22 do 6 rano nie puszcza i nie wypuszcza nikogo. My wraz z Darkiem i Szanownym Panem Konsulem jedziemy do San Pedro i tam próbujemy skończyć sprawy odprawowe moje i kajaka. Może uda się nam to załatwić w sobotę, jeśli nie będziemy czekać do poniedziałku. Ja tak czy siak w San Pedro po spakowaniu kajaka i tak potrzebuję jeden dzień przynajmniej by nim wypłynąć na ocean i przetestować wszystko.
Start więc w przyszłym tygodniu!


Paweł

 

Poniedziałek, 26 stycznia 2009 roku (e-mail od Pawła)

Zaczęło się od tego, że po drodze, gdy już jechaliśmy na niemieckiej autostradzie na lotnisko do Berlina
podjechała do nas niemiecka policja i nakazała jechać za sobą na parking za autostradą. Okazało się, że to rutynowa taka ich kontrola, trzepali w tym miejscu kilka samochodów, na nic były tłumaczenia że my na lotnisko, że samolot ucieknie. W sumie od ich pojawienia się (na parking za nimi jechaliśmy dobre 10km z prędkością około 60 na godzinę) do wjazdu na autostradę minęła prawie godzina. Jak możesz się domyślać samolot z Berlina do Frankfurtu minimalnie, ale jednak uciekł :( . Następnego dostępnego nie było, wiec trzeba było jechać samochodem do Frankfurtu (dodatkowe 550 + 550 powrót kolegi, wielkie dzięki). We Frankfurcie na lotnisku w biurze bagażowym była do odebrania odsolarka prosto ze
Szwajcarii. Rzecz jednak w tym, że Frankfurt to największe lotnisko w Europie, i co z tego, że to ten sam terminal i co z tego, że jak się potem okazało od miejsca pierwszego zapytania w informacji (jest ich tam kilkanaście) do właściwego punktu, gdzie była paczka było 50 metrów skoro skierowano mnie gdzie indziej!!!. W efekcie, gdy odebrałem odsolarkę i wraz z nią dotarłem do stanowiska odpraw (25 min przed startem) odmówiono mi prawa wstępu na pokład (spóźniłem się 5 min!!!). Nie pomogły tłumaczenia, wymuszone telefony do oficera pokładowego. Koniec- nie ma. Okazało się więc, że muszę czekać 24 godziny a biletu nie mogę przebukować, więc pozostaje mi kupić nowy :(((((((((((((( za jedyne 500 euro) Noc na lotnisku upłynęła spokojnie, na drugi dzień wyleciałem i doleciałem. Dzięki pomocy tutejszego konsula honorowego Pana Tomasza Iwankowa, który jest równocześnie dyrektorem rozlewni Pepsi na Wybrzeżu Kości Słoniowej (wielkie podziękowania :) mieszkam w domu zakonnym zgromadzenia Marianistów przy szkole im Jana Bosko. Jest tu Polak brat Darek, pełniący funkcje dyrektora ekonomicznego i jego to zasługa. W niedziele było tutaj święto Marianistów i byli Marianiści (siostry, bracia, ojcowie, ruchy świeckie) i przyjaciele z całego Wybrzeża Kości Słoniowej, a jest ich tu trochę. Zostałem przedstawiony wielu osobom i wiele z nich zadeklarowało mi pomoc, co jak się okazuje jest tu bardzo potrzebne. Okazało się, bowiem, że są tacy, co chcą mi pomoc, ale tez są tacy, którzy chcą na mnie się obłowić, a miedzy nimi ¨dziwnie myślący tutejsi ludzie¨. Aby odebrać kajak z cargo trzeba załatwić formalności celne - paniery oraz wyjaśnić kwestie - podlega cłu czy nie. Papierów osobiście załatwić nie można, musi się tym zając miejscowa agencja spedycyjna. Agenci z takiej agencji gdy tylko pojawiliśmy się na cargo (takie obdarte niczym się nie wyróżniające Murzyniątka) przystąpili do nas (do mnie z Darkiem - pomaga mi we wszystkim i wszędzie jeździ ze mną- naprawdę duża pomoc, więc wielkie Bóg zapłać :) ) i machajac rękami zaczeli wszystko załatwiać. Byłem przekonany ze owi pomagierzy to tacy na wolna rękę działający za kilka euro obeznani dorabiający sobie. po pewnym czasie okazało się jednak że ich usługa warta jest (według nich) 500 euro, a co więcej jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo zapłacenia cła wysokości UWAGA 40% (wartość kajaka + wartość ekwipunku + oficjalny koszt transportu) czyli ulgowo licząc jakieś 10000 euro :) . No i trzeba było to wszystko odkręcać. Okazało się ze rektor seminarium Marianistów zna szefa tamtejszego urzędu celnego, pewnego pułkownika, a i ten jak się chwile potem okazało miał kłopoty z odkręceniem tego co się zadziało. Okazało się w tzw miedzyczasie, że agencja chcąc usprawiedliwić swoje koszty obrała nie koniecznie najprostszą procedurę, której rozwiązaniem jest albo wysokie cło albo zakwalifikowanie wszystkiego jako tranzyt, ale wtedy do San Pedro kajak będzie musiał jechać z eskortą celników:). Udało nam się to wszystko odkręcić, wypiąć się na agencję, a następnego dnia rano zacząć od nowa, pewnie od zera, ale z życzliwym doradcą w biurze pułkownika. W tzw miedzyczasie próbowałem się rozeznać gdzie mogę kupić rzeczy, których nie udało się przewieźć samolotem. Gaz w kartuszach jest:), ale akumulator będzie zwykły, żelowego nigdzie nie ma. Za ten zwykły zapłacę prawie dwa razy drożej niż u nas, niegdzie nie ma rakiet ratunkowych i pewnie będę musiał zadowolić się fajerwerkami, ale cóż. Odebranie kajaka bez dodatkowych opłat wymagało zgody dyrektora generalnego cła Wybrzeza Kosci Słoniowej (ranga wiceministra) - mam na piśmie prześlę zdjęcie:) Wreszcie kajak po wielu trudach i opłaceniu zaledwie 400 euoro (formalności) oraz 100 euro (taksówki przy obsłudze tych że) został odebrany. Żadnego cła, żadnych łapówek. Obecnie jest na terenie firmy która zarządza Wielce Szanowny Pan Konsul (wielkie podziękowania i za to:) Nie obeszło się jednak bez minimalnych strat. całość przesyłki szła dwoma partiami, kajak, ekwipunek i jedzenie jedną oraz argosy, osobno jako przesyłka specjalnie chroniona. No i jak można się domyśleć przesyłce specjalnej się oberwało, zostały skradzione opakowania od argosów (bardzo specjalne skrzynki). Argosom mam nadzieje nic się nie stało, z wyglądu są ok, okaże się, gdy będę próbował je uruchomić, póki co jednak nie mogę tego zrobić, bo raz włączonych nie wyłącza aż do zużycia baterii. Dlatego zrobię to na około 48 godzin przed startem. W sobotę zrobiłem inwentaryzację sprzętu, mam wrażenie ze wszystko jest. W niedziele byliśmy wraz z Wielce Szanownymi Konsulem, bratem Darkiem (Marianista) i bratem Pawłem (ojcowie biali) nad oceanem na plaży - super bylo. Wraz z Pawłem zakonnik ze zgromadzenia braci białych (kleryk przed świeceniami) bawiliśmy się z falami przyboju jak dzieci. Dziś robię wszystkie zakupy, a od jutra rozpoczynam przygotowywanie kajaka. We czwartek lub później kajak pojedzie z transportem zorganizowanym przez Szanownego Pana Konsula (kolejny powód do podziękowań dla Jego Ekscelencji :) do San Pedro a nawet dalej do Gran Berebi. Jest tam parafia prowadzona przez polskich Pallotynów. Start planuje około niedzieli. Czuję się tu ok, radzę sobie z pogodą, nie jest wcale tak upalnie, jak by się mogło wydawać, tylko strasznie drogo- dla białego drożej niż w Polsce.

 

Sobota, 17 stycznia 2009 roku

Paweł dotarł do Afryki.

 

Czwartek, 15 stycznia 2009 roku

Paweł wyruszył w drogę do Afryki! Niestety spóżnił się na lot z Berlina do Frankfurtu i mimo pogoni samochodem kolegi musi czekać do jutra na następne połączenie na czarny ląd. Dobrą wiadomością jest natomiast to, że Pawłowi udało się w ostatniej chwili nabyć dzięki głównemu sponsorowi MONDIAL ASSISTANCE elektryczną odsolarkę do wody i nie będzie zmuszony marnować czasu na codzienne, dwugodzinne ręczne pompowanie by zapewnić sobie niezbędną ilość słodkiej wody. :-)

 

Wtorek, 6 stycznia 2009 roku

Kajak NOE wraz z wyposażeniem i zapasami żywności nadany na Cargo.